Co z Ukraińcami, którzy zbiegli na Białoruś? Polska domaga się ich wydania
Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Maciej Wewiór, poinformował, że w środę do resortu wezwano białoruskiego charge d’affaires, któremu przekazano notę dyplomatyczną. Polska domaga się od Białorusi wydania dwóch obywateli Ukrainy podejrzewanych o dopuszczenie się na zlecenie służb specjalnych Federacji Rosyjskiej przestępstw o charakterze terrorystycznym.
Z ustaleń Interii wynika, że chodzi o Jewhienija Iwanowa oraz Ołeksandra Kononowa.
Między 15 a 17 listopada doszło do dwóch incydentów. W miejscowości Mika w województwie mazowieckim, na terenie powiatu garwolińskiego, wybuch ładunku uszkodził fragment torów kolejowych. Z kolei w pobliżu stacji Gołąb w powiecie puławskim w województwie lubelskim pociąg z 475 pasażerami musiał w niedzielę nagle się zatrzymać z powodu zdewastowanego odcinka torowiska. Obaj mężczyźni zbiegli na terytorium Białorusi.
Prokuratura o sabotażystach: Zbiegli na Białoruś
– W poniedziałek wszczęliśmy śledztwo i otrzymaliśmy materiał dowodowy wskazujący na to, że sprawcami są dwaj obywatele Ukrainy: Ołeksandr K. i Jewhenij I., którzy aktualnie przebywają na terytorium Białorusi. Prokuratura postanowiła o przedstawieniu im zarzutu przeprowadzenia aktów dywersji o charakterze terrorystycznym na zlecenie Federacji Rosyjskiej – poinformował w środę rzecznik Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak.
Mężczyznom grozi dożywocie. Prok. Nowak przekazał, że podejrzani Ukraińcy nie zostali zatrzymani i nie było możliwe przeprowadzenie z nimi czynności procesowych. – Śledztwo trwa dopiero dwa dni, ale jest traktowane absolutnie priorytetowo. Pracujemy nad nim we współpracy z ABW i CBŚP – zaznaczył.
Wiadomo, że w sprawie zatrzymano inne osoby, jednak nie przedstawiono im zarzutów. – Współpracujemy ze stroną Ukraińską, mamy wiele informacji na temat podejrzanych. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że nie byli w Polsce karani. Nie ma jeszcze wniosku o tymczasowy areszt, więc nie mamy możliwości wydania listu gończego – powiedział rzecznik PK.
Oba zdarzenia, zarówno pod Garwolinem jak i Puławami, były nagrywane i transmitowane przez znalezione na miejscu urządzenia elektroniczne.